O związkach filmu animowanego z fabularnym, inspiracjach i planach na przyszłość z Piotrem Dumałą rozmawia Joanna Kiedrowska.
Joanna Kiedrowska: Opisując pracę nad animacjami, mówi Pan, że ich treść i kierunek, w jakim zmierzają, zmieniają się pod wpływem wielu wydarzeń w trakcie samotniczej realizacji. W przypadku filmu fabularnego nie ma takiej możliwości. Przygotowania do „Ederly” trwały aż pięć lat – próbował Pan podejść do fabuły w podobny sposób, co do animacji?
Piotr Dumała: Pracowałem już nad scenariuszem „Ederly”, kiedy bez głębszego zastanowienia zgłosiłem w PISF projekt animacji „Hipopotamy”, zakładając, że jego realizacja zajmie pół roku. Ostatecznie trwało to pięciokrotnie dłużej i na ten czas musieliśmy zatrzymać pracę nad Ederly, ale myślę, że wyszło to obydwu filmom na dobre. Cieszę się też, że ten drugi powstał w takim momencie. Gdybym zrobił go dużo wcześniej, byłby chyba zbyt poważny. Dzięki temu, że złapałem dystans, film ma więcej humoru.
W kontekście „Ederly” przywołuje się wiele różnych inspiracji. Na ile są to świadome decyzje, a na ile, jak Pan mówi, wchłanianie świata dookoła i wylewanie w formie dzieła autorskiego?
Trudno powiedzieć, wydaje mi się, że obydwa tropy są słuszne. To, co powstaje, zawsze jest efektem ważnych spostrzeżeń w sobie samym i w świecie zewnętrznym. Inspiruję się literaturą, życiem, snami – wszystko współgra ze sobą i może stać się kontekstem. Dzieło jest jak owoc, musi dojrzewać i trwa to dosyć długo. Właściwie cały czas jestem w stadium pełnego zaangażowania w opracowywanie projektu i często dzieje się to podświadomie. Lubię też opowiadać innym o moich pomysłach i za każdym razem opowiadam je inaczej. Reakcja jest dla mnie bardzo ważna, jednak istotniejsze jest to, żebym miał możliwość nakreślenia idei raz jeszcze. Sam jestem słuchaczem tego, co mówię i wtedy przychodzą mi do głowy nowe pomysły, które szlifują i udoskonalają projekt.
O „Ederly” mówi się, że jest surrealistyczne i pełne absurdu. Czy jest to wynik traktowania postaci fabularnych jak animowanych?
Oczywiście, umiejętności i zwyczaje z animacji przenoszą się na pracę z aktorami. Ścieżka, którą zmierzam w filmach animowanych, jest już wydeptana, więc trudno się od niej całkowicie oderwać, mimo że materia fabuły aktorskiej jest zupełnie inna. Myślę jednak, że nałożenie na film aktorski „animowanego” sposobu myślenia jest wartością. Oczywiście nie mówimy tu o dosłownym łączeniu – zza węgła nie wyskoczy nagle Myszka Miki. Dzięki doświadczeniu specyfiki nierzeczywistości animacji powstająca opowieść „Ederly” nie była w pełni realistyczna.
Mariusz Bonaszewski powiedział, że rozrysował mu Pan miny, które miał pokazać na ekranie.
Bonaszewski jest szalenie profesjonalnym aktorem i to, co ma zrobić, traktuje zadaniowo i z całą głębią prawdy zarazem. Dlatego potrzebuje jasnego komunikatu, jak i co ma zagrać, oraz na ile ma w tym wolność. Zmuszał mnie do precyzji jako reżysera, ale jeśli pozostawała strefa niewyjaśniona, przekładało się to korzystnie na budowanie postaci.
Aktorzy, których pan zatrudnił, nie są zbyt medialni.
Tak, to prawda, nie są celebrytami, ale są znakomitymi aktorami, w większym stopniu chyba teatralnymi niż filmowymi, co widać na ekranie. Zetknąłem się nawet w pewnej recenzji z zarzutem, że „Ederly” jest zbyt teatralne i tekturowe. Ono miało takie być, miało być rzeczywistością tekturową, nierealistyczną.
Muzyka w „Ederly”, podobnie zresztą jak w poprzednich Pana filmach, jest bardzo intymna i przesiąknięta smutkiem.
Współpracowaliśmy z wybitną kompozytorką z Paryża, Selmą Mutal. Kiedy rozpoczynaliśmy tę współpracę, nie było jeszcze jasne, że robimy komedię, więc ta muzyka jest bardzo poważna, liryczna. Ale fragment z końca filmu ma już inny charakter, bardziej cyrkowy, zabawny. Wszystko dlatego, że ta melodia mi się przyśniła. Po przebudzeniu została mi w głowie i wydawało mi się, że to muzyka Nino Roty. Zadzwoniłem szybko do Selmy, i zagwizdałem jej tę melodię. Dzięki temu ta wyśniona muzyka została opracowana i znalazła się w filmie, a Selma powiedziała, że to nie jest Nino Rota, tylko Piotr Dumała.
Krótkim metrażom trudniej trafić do publiczności, funkcjonują w zasadzie tylko w obiegu festiwalowym. Decyzja o zrealizowaniu „Lasu” i „Ederly” była podyktowana chęcią pokazania swojej twórczości szerszej widowni?
To jeden z powodów, dla których zająłem się filmem fabularnym. Chcę, żeby moje filmy były pokazywane w kinach, a nie tylko na specjalnych pokazach. Jeśli ktoś nie przyjedzie na festiwal, po prostu nie zobaczy krótkich metraży. „Ederly” trafi do kin już w listopadzie i będzie wtopione w codzienność widzów już nie festiwalowych. Taki kontakt z publicznością jest dla mnie bardzo ważny.
Rozmawiała: Joanna Kiedrowska, Głos Dwubrzeża
« Koncert Dziadów Kazimierskich – podziękowania Przesilenie jest nieuniknione – Przemysław Wojcieszek »
ZNAJDŹ NAS