AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Miałam buntowniczą młodość – Michalina Olszańska

Choć jest dopiero na początku swojej drogi aktorskiej, ma już na koncie szereg międzynarodowych sukcesów – a także apetyt na jeszcze więcej ról łączących fantazję i fakty. Z Michaliną Olszańską, gwiazdą pokazywanych na festiwalu „Ja, Olga Hepnarová” oraz „Córek dancingu”, rozmawia Sebastian Smoliński.

Sebastian Smoliński: Zacznijmy od pytania w stylu eleganckiego magazynu dla kobiet. Gdyby powstawał film „Ja, Michalina Olszańska”, co powinno się w nim znaleźć?

Michalina Olszańska: Syrenki i dużo baśniowości.

Twoje życie to bajka?

W pewnym sensie tak. Wychowałam się na legendach, przesłaniach, interesuję się różnymi religiami. W związku z tym element metafizyczny obecny w naszym życiu był dla mnie zawsze bardzo ważny. Rola w „Córkach dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej była wyjątkową szansą, bo kiedy byłam mała, bardzo chciałam być syreną. Pierwsze kroki stawiałam na plaży, w naszej rodzinie krążyła legenda, że praprababcia była nimfą wodną. Mówiłam o tym wszystkim naokoło. Kiedy więc dostałam tę rolę, koleżanki ze szkoły aktorskiej pytały mnie, czy sprzedałam się diabłu: „Zawsze chciałaś być syreną, a teraz będziesz nią w jedyny możliwy sposób!”.

Nie pociąga Cie w kinie twardy realizm i surowa rzeczywistość?

Nie, bo nawet jeśli film dotyka przyziemnych tematów, a ma fragmenty baśniowe czy metaforyczne, to jest lżejszy i bardziej przystępny w odbiorze. Spójrzmy chociażby na kwestię matki, która zabija swoje dziecko. Kim innym w filmie byłaby matka Madzi, a kim innym Medea.

Brakuje Ci takiego kina w Polsce?

Mam wrażenie, że otwieramy się na te rejestry. Miałam szczęście zagrać i w „Córkach dancingu” i w „Synu Królowej Śniegu” Roberta Wichrowskiego, do którego właśnie zakończyły się zdjęcia. Oba z nich są mocno „ubaśniowione”. Coraz mniej boimy się takich zabiegów. Odkrywamy też, że kosztowne efekty specjalne nie są wcale niezbędne – dużo można zrobić samą atmosferą.

Czy występ w „Córkach dancingu” otworzył Cię jako aktorkę?

Na pewno dużym wyzwaniem było to, że grałyśmy role zwierząt. Oprócz zadań stricte aktorskich, musiałyśmy wydobyć z siebie pewną dzikość. Poza tym niemal cały czas jesteśmy nagie, ale nie jest to nagość pornograficzna – raczej związana z tym, że zwierzęta są przecież nagie.

Nagość bez wstydu.

Tak, całkiem naturalna. Moja bohaterka nie chce zresztą uwodzić ludzi, ale ich zjeść.

„Ja, Olga Hepnarová” Petra Kazdy i Tomása Weinreba to chyba przełom w Twojej karierze. Nie dość, że zagrałaś główną rolę, to jeszcze w międzynarodowej koprodukcji. Jak podeszłaś do postaci Olgi?

Dużo łatwiej jest mi się wcielić w mroczne postacie. Też miałam buntowniczą młodość, zamykałam się w swoim świecie. Ta część Olgi była mi więc bliska, wiem, co czuje osoba, która alienuje się od środowiska. Uważam zresztą, że konkretne role przeznaczone są dla konkretnych aktorów. Nie ma sensu łamać samego siebie. Coppola mówi, że jak ma do obsadzenia rolę kota, to obsadza kota. Fascynuję się reżyserią castingu, bardzo chciałabym to kiedyś robić. Najlepiej jest wtedy, kiedy aktor ma w sobie coś z postaci, którą gra: podobny rodzaj energii.

Co Cię najbardziej zaciekawiło w postaci Olgi?

Scenariusz wydał mi się bardzo wzruszający. To historia osoby skrajnie samotnej, a nie złej do szpiku kości. Pomyślałam, że należy jej się ta opowieść, mimo że dokonała morderstw, których nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. Ból, który ją do tego popchnął, był jednak tak ogromny, że mnie to uwiodło. Olga próbowała łapać życie, ale była jak Hamlet: gryzła powietrze i rzygała nim. Wszyscy ją odtrącali. Jej orientacja seksualna nie jest kluczowa dla tej historii, ale na pewno wówczas potęgowała jej poczucie osamotnienia. Nie miała jednak problemów ze znalezieniem partnerek.

Działała trochę jak Złota z „Córek dancingu” – uwodziła i porzucała.

Śmieję się, że mordercze lesbijki to moja specjalność.

Rozmawiał: Sebastian Smoliński, Głos Dwubrzeża

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow