AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Nie mam mistrzów – Bogusław Linda

Choć przewrotnie podkreśla, że nie lubi swojego zawodu, dla wielu początkujących aktorów jest wciąż wielką inspiracją i wzorem, dla tysięcy widzów zaś – żywą legendą polskiego kina. Z bohaterem cyklu „I Bóg stworzył aktora”, Bogusławem Lindą, rozmawia Monika Żelazko.

Monika Żelazko: Grażyna Torbicka porównuje pana do Marcello Mastroianniego, nazywając panów „aktorami z tej samej półki”. Jak odniesie się pan do tego porównania? Czy ma pan swoich aktorskich mistrzów?

Bogusław Linda: Myślę, że Grażyna porównywała nas raczej w kontekście popularności, nie techniki aktorskiej. W przeciwieństwie do mnie on był jednak w dużej mierze aktorem komediowym. Nie mam swoich aktorskich mistrzów. Traktuję ten zawód z dystansem, w związku z czym trudno mi znaleźć kogoś takiego.

Jak wspomina pan krakowski okres w swoim życiu, obejmujący studia na tamtejszej PWST i początki kariery w Teatrze Starym?

Korzystam ze zdobytej wtedy wiedzy i doświadczeń do teraz. Mam na myśli bardzo techniczne kwestie, takie jak analiza tekstu, technika wypowiedzi, wyrażanie emocji ciałem. PWST wspominam dobrze, bo uczyli mnie bardzo ciekawi ludzie.

Teraz w teatrze zajmuje się pan głównie reżyserią. Czy planuje pan jeszcze powrót za kamerę?

To jest zawsze zależne od materiału. Obecnie go nie widzę, a nie chce mi się tracić roku, na robienie czegoś, co nie ma sensu. Jeśli trafię na coś inspirującego, to nie mówię nie.

Ostatnie produkcje, w których pan zagrał, na czele z nowym Pitbullem Patryka Vegi, zdają się korespondować z pana słynnymi rolami u Pasikowskiego.

To raczej mnie obsadzają w podobnych rolach niż ja się do nich odwołuję. Nie tęsknie w ogóle za moimi filmami, nie wracam do nich.

W takim razie jakie kino pan wybiera i ceni? Czego szuka pan w czytanych scenariuszach?

W scenariuszach, które wybieram – niezależnie od roli, jaką mam zagrać – szukam sensu, ale też zwyczajnie fajnego filmu. Interesują mnie dobre sensacje, ale też takie historie, które wzruszają albo przy których można się po prostu pośmiać. Szukam też czegoś, co dotyka spraw bardziej ludzkich niż społecznych. Zatem „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha nie bardzo do mnie przemawia.

A jacyś ulubieni twórcy?

Bracia Coen.

„Powidoki” Andrzeja Wajdy to dla pana powrót do współpracy z Mistrzem.

To była bardzo ciężka, wyczerpująca praca. Gdy zaczynaliśmy kręcić, scenariusz Andrzeja Mularczyka nie był do końca gotowy, był też trochę niedzisiejszy. Stanęliśmy przed wyzwaniem: co z tym fantem zrobić? Mieliśmy świadomość, włącznie z reżyserem, że to nie jest dobry scenariusz, zbyt deklaratywny i dziwny. Po drodze nawet wspólnie z Pawłem Edelmanem namówiliśmy Władka Pasikowskiego, żeby napisał inną wersję tej historii. Wzięliśmy te dwa scenariusze i wtedy się zorientowałem, że Andrzej nie zrobi tego filmu, bo to jest film Władka. Różnica między nimi jest spora, to byłyby dwa zupełnie inne filmy. Trzeba natomiast przyznać, że scenariusz Mularczyka opowiadał o takiej beznadziei, o tak strasznych czasach, że był przez to przejmujący. I to było jego zaletą. Umówiliśmy się z Andrzejem, że ja będę kreślił to wszystko na ekranie, że wchodzę w ten scenariusz. I tak to trzymaliśmy do końca i dzięki temu razem przez to przeszliśmy. Przeżyliśmy.

Czy tą rolą sięga pan w jakiś sposób do wizerunku Bogusława Lindy, jaki znamy z filmów sprzed lat 90.?

Nie sięgam nigdy do poprzednich ról. Myślę, że gdybym tak robił, byłbym nieciekawy. Nie można grać cały czas jednej postaci. Chociaż Clint Eastwood tak grał i dobrze na tym wyszedł. Ale wiadomo, że jest inteligentnym człowiekiem, który, tak jak ja, nie lubi tego zawodu.

Rozmawiała: Monika Żelazko, Głos Dwubrzeża

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow