Gdyby najbardziej zatwardziali cynicy ronili łzy, patrzyliby na świat jego oczami. Gdyby Mad Max znał polszczyznę, rzucałby swoje kwestie tak magnetycznie, jak on. Gdyby buldogi mogły się śmiać, korzystałyby z jego zawadiackiego uśmiechu. Bogusław Linda. Kolekcjoner paradoksów, na przestrzeni dekad hołdujący na ekranie pozornie sprzecznym wartościom. Wielbiący kobiety zmysłowy mizogin, romantyk zamknięty w powłoce ze stali, nieruchomy poruszyciel serc polskich kinomanek i kinomanów.
Linda to aktorska osobowość, której charyzma zawarta jest w oszczędnych gestach, a drzemiąca w nim zwierzęcość potrafi wzbudzić skojarzenia z jednym z największych – Marlonem Brando. Ekstremalne ekranowe wyczyny spokrewniają go z Alem Pacino i innymi herosami filmowej gangsterki. Choć w latach 90. ubiegłego wieku został otoczony kultem przez amatorów kina gatunkowego w wydaniu Władysława Pasikowskiego, to dla obdarzonych lepszą pamięcią odbiorców nadal jest „królem półki” – bohaterem filmów politycznych zatrzymywanych przez cenzurę, współtworzonych z Agnieszką Holland, Krzysztofem Kieślowskim czy Andrzejem Wajdą. Wcielał się w buntowników doby Sierpniowej, zmagających się z otaczającą rzeczywistością, straceńczo walczących z ustrojem i władzą, ale też zastanawiających się, jaką rolę odgrywa w życiu „Przypadek”.
Linda stał się zatem bohaterem dwóch pokoleń. Najpierw wielokrotnie uosabiał inteligencki etos i ideały Solidarności w dziełach Kina Moralnego Niepokoju, by następnie kilkanaście lat później zadrwić ze swoich poprzednich wcieleń, kreując brutali, którzy pod twardą skórą skrywali jednak ładunek cierpienia i nieśmiałej wrażliwości.
Jedyny w Polsce bohater Bogartowski. Można wszelako sądzić, że w zderzeniu z Lindą gwiazda „Casablanki” oblałaby się rumieńcem wstydu. O dziwo, da się odnaleźć wspólny mianownik dla tak różnych od siebie postaci granych przez sześciokrotnego zdobywcę nagrody aktorskiej w Gdyni. Niezależnie od tego, czy widzimy w nim opętanego ideą i pogardą dla życia anarchistę z „Gorączki”, zrozpaczonego kalekę z „Kobiety samotnej”, tragicznego sybarytę z „Magnata”, ojca walczącego o prawo do opieki nad dzieckiem w „Tacie”, księdza-pijaka w „Panu Tadeuszu”, policjanta z „Psów” czy bandytę-macho z „Zabij mnie glino” – zawsze rozgrywa na naszych oczach moralną batalię. Raz bezwstydnie wznosi się ponad dobro i zło, innym razem gotów jest nonszalancko walczyć o ideały do upadłego. Nigdy nie mówi o emocjach, które niesie na swoich barkach. Może dlatego tak skutecznie skupia na sobie uwagę widzów? Jak gdyby w jego niejednoznacznym spojrzeniu krył się sekret, który tylko on może nam wyszeptać.
Gabryś Krawczyk
ZNAJDŹ NAS